Icebug Winter Trial 2016. Seria niefortunnych zdarzeń

Na widok schroniska na Starych Wierchach padam na kolana, ciężko oddychając i przecierając zaparowany wyświetlacz zegarka. Sytuacja wydaje się beznadziejna. Po 26 km ciężkiego boju w kopnym śniegu, który wciąż przykrywa Gorce, zostało nam już tylko 50 minut regulaminowego czasu, a do pokonania jeszcze 10 kilometrów górskiej trasy. Spoglądamy sobie Dekretem głęboko w oczy – wiem, że on da radę, ale czy ja podołam?

ZOBACZ TAKŻE: Mistrzowski Dekret

On biegnie, a ja staram się dotrzymać mu tempa
On biegnie, a ja staram się dotrzymać mu tempa

„6 godzin z mapą” to jedna z konkurencji biegowych rozgrywana w ramach corocznego Icebug Winter Trial – zimowego biegu po górach ze startem i metą w Nowym Targu. Zadanie w sam raz dla czworonogów i ich Skundlonego człowieka! Kłopoty zdrowotne uniemożliwiły start Chorwatowi, z którym z początku planowałem pobiec, biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do dalekich eskapad, a jego miejsce zajął zawodnik klasy mistrzowskiej – Dekret, co w perspektywie oznaczało dla mnie dużo żwawsze przebieranie nogami…

W piątek wieczorem odmeldowaliśmy się w schronisku i ruszyliśmy autem w poszukiwaniu przygód. Dla Dekreta, dla którego od wielu miesięcy szukamy bez skutku domu, to wyjątkowa atrakcja, ale on jak prawdziwy profesjonalista półtorej godziny drogi przeleżał spokojnie na tylnej kanapie, tylko od czasu do czasu polizując mi ucho. Noc spędziliśmy po znajomości w górskiej chatynce nieopodal Rabki, skąd rano – wydawało mi się – dzielił nas już tylko rzut beretem na linię startu. Szybko wylądowałem w śpiworze, by uszczknąć choć odrobinę snu, ale tym razem Dekret długo kręcił się niespokojnie, nie mogąc zdecydować, gdzie się ułożyć. W końcu namówiłem go na dywanik obok mojego materaca, ale gdy wraz ze spadkiem temperatury (no przecież nie opłaca się palić w piecu na jedną noc!) coraz częściej budziłem się, za każdym razem miałem wrażenie, że moja przestrzeń sypialna nieustannie się kurczy. Gdy o 4.45 pacnięciem łapy rozbroiłem bombę zegarową w telefonie, łóżko sprawiedliwie dzieliliśmy już po połowie…

I trzeba było jeszcze znaleźć 19 takich punktów.
I trzeba było jeszcze znaleźć 19 takich punktów

Przed zawodami zwykle wstaję na równe nogi, ale tym razem moje poczucie obowiązku niestety zaspało na pół godziny… Co za pożałowania godna amatorszczyzna! Niestety: śniadanie, ubieranie się w 6-warstwową cebulkę, pakowanie i dojazd do Nowego Targu, czyli ogólnie ujmując – kokoszenie, zabrały mi całą wieczność. Gdy parkowałem auto na Długiej Polanie, moi współzawodnicy tłumnym stadkiem wybiegali właśnie na trasę. Klnąc pod nosem na własną niefrasobliwość, szybko załatwiłem przedstartowe formalności i z 15-minutowym opóźnieniem ruszyłem w pogoń, rzucając tylko okiem na punkty, które mieliśmy zadanie znaleźć. Dekret ochoczo ruszył w wyznaczonym kierunku, od razu narzucając ambitne tempo.

To że spóźniłem się na start było wpadką, ale to że nie przyjrzałem się mapie i nie zaplanowałem jakiejkolwiek taktyki na bieg było już grzechem ciężkim, za który szybko przyszło mi odpokutować. Początkowe półtorej godziny biegu zamieniły się w żmudne przedzieranie w kopnym śniegu przez las w poszukiwaniu niezbyt wysoko punktowanych Punktów Kontroli. Dekret skacząc niczym sarenka, świetnie się bawił, ale ze mnie pot spływał już strumieniami.

Nawigacja to rzecz, nad którą muszę jeszcze popracować...
Nawigacja to rzecz, nad którą na pewno muszę jeszcze popracować

„Puknij się w głowę!” – oburczałem samego siebie, gdy wreszcie dotachaliśmy się do Bukowiny Obidowskiej. – „Jak się gubisz w lesie, to lepiej trzymaj się bardziej utartych dróg!” Zbieg z górki na pazurki zielonym szlakiem do Cuptówki był czystą, acz ryzykowną przyjemnością, bo pozbawioną zupełnie hamulców. Aż dziw, że nie pogubiłem nóg lub nie wylądowałem na którymś z drzew, próbując dotrzymać tempa Dekretowi. Ale już chwilę później prędkość wyraźnie zmalała, bo rozpoczęło się żmudne podejście na Stare Wierchy, na którym przegoniliśmy szkolną wycieczkę rozpływającą się z zachwytu nad dzielnym pieskiem… Chyba widzieli wyraźnie, kto był siłą napędową naszego duetu.

Po nawet dość sprawnym zaliczeniu wysoko punktowanych miejsc w odległym Jasionowie (co w sumie dawało nam kolejne 13 punktów), zarządziłem odwrót – zbliżało się południe, zapędziliśmy się na sam kraniec mapy, droga do Nowego Targu była daleka, a nogi (moje) już dawno straciły świeżość. Dekret sprawiał natomiast wrażenie, jakby dopiero wyszedł na spacer i to zapewne nie był tylko efekt chrupek High Energy, którymi co pewien go częstowałem (sam zajadałem się superkalorycznym „łamańcem”, którego tajny przepis skrywa moja osobista mama). Snując się na podejściach, starałem się nie patrzeć mu w oczy, by nie widzieć malującego się w nich politowania… Nieposkromiony optymizm i brak rozsądku skusił mnie jeszcze, by skoczyć w bok do – wydawało się nieodległej – „trójki” umieszczonej w górskim potoku wartej aż 5 punktów. Biegnąc stromo w dół, wiedziałem już, że nie był to dobry pomysł. Na dodatek przestrzeliłem zakręt (brawa za gapiostwo) i polecieliśmy dobre 200 metrów za nisko.

Chrupki High Energy smakowały dziś podwójnie
Chrupki High Energy smakowały dziś podwójnie

Powrotne wdrapywanie się w głębokim śniegu wyzuło ze mnie ostatnie siły. Zbliżając się na sztywnych nogach do schroniska na Starych Wierchach, dobiegł mnie z doliny dźwięk dzwonów na Anioł Pański, co całkiem dosłownie było dla nas ostatnim już dzwonkiem, by pędzić ile sił do Nowego Targu. Tyle że sił już brakowało, a po drodze czekało nas jeszcze jedno mocne podejście…

Nogi zupełnie mnie już słuchały, co rusz zaplątywałem się w smycz, a biedny Dekret nie wiedział, czy lepiej przede mną uciekać, ryzykując, że na niego wpadnę, czy może bezpieczniej trzymać się z tyłu… Kilka razy faktycznie wylądowałem w zaspie, raz centralnie na Dekrecie, za co nie zdziwiłbym się, gdyby odwdzięczył mi się wgryzieniem w łydkę, ale… zamiast tego znów na twarzy poczułem jego ciepły jęzor.

Gdy wreszcie pod nogami poczuliśmy nowotarski asfalt, na zegarku widniała godzina 13.15 – meta wydawała się blisko, ale wciąż dzieliło nas do niej parę kilometrów… pod górkę. Na szczęście Dekret zaczął po drodze przystawać na obowiązkowe obwąchiwanie krzaków i ogrodzeń, co pozwalało mi zaczerpnąć nieco oddechu. Goniąc resztkami sił, o 13.27, czyli 3 minuty przed zamknięciem mety, zameldowałem się w biurze zawodów – z 27 punktów, które z takim trudem uciułaliśmy po drodze, po odjęciu kary za spóźnienie (punkt za każde 2 minuty) pozostały nam mizerne 13

bb
36 kilometrów? I to już koniec???

Ale nie to jest najważniejsze! Te ponad 6 godzin gonitwy po zaśnieżonych Gorcach, których dawno nie odwiedzałem, 36 kilometrów biegu i ponad 2,5 km przewyższeń w towarzystwie takiego kompana jak Dekret były czystą przyjemnością. Cieszyłbym się, gdybym w nadchodzącym sezonie dogtrekkingowym mógł biegać w jego towarzystwie, ale jeszcze większą radość sprawiłoby mi, gdyby jak najszybciej znalazł nowy dom. A ponieważ już następnego dnia po zawodach pojawiła się szansa na jego adopcję, trzymajcie kciuki!!! (lub dzwońcie/piszcie, bo nigdy nic nie wiadomo).

A na koniec smutna konstatacja. Mieszkający w schronisku, bezdomny Dekret, otoczony jednak miłością i opieką wolontariuszy i pracowników KTOZ wiedzie moim zdaniem o wiele szczęśliwsze życie niż setka mijanych przez nas podczas biegu Burków i Azorków, których egzystencja zamyka się w kole wytyczonym przez promień łańcucha przymocowanego do bud… Nie sądzę, by ich „Panowie” i „Panie” chodzili z nimi choćby na spacer, nie wspominając o prawnym obowiązku spuszczania psów co 12 godzin z uwięzi. Pożałowania godne jak pięknieśmy sobie ten świat poddanym uczynili.

Arek

Gdy przekonuję do weganizmu, mówią mi "Ty ośle"! Gdy proszę, aby nie więzili psa na łańcuchu przy budzie, nazywają mnie baranem i psubratem. Gdy biegam po lesie, słyszę, że jestem brudny jak świnia i czemu tak capię. Przyznaję - w ostatnich latach skundliłem się (dosłownie!), a mój węch wyostrzył się na ludzi, którzy podle traktują zwierzęta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *