Mission impossible? Czyli jak zamienić ugór w psi wybieg

Co zrobić z metrowej wysokości, grubymi badylami i haszczami gęsto porastającymi zapuszczony niemiłosiernie trawnik, nad którym uszami wyobraźni już słyszę unoszący się tętent małych, psich stópek? Zdaniem moich doświadczonych sąsiadów (rolników z dziadów pradziada) z trawiastym ugorem mógłby sobie poradzić jedynie porządny ciągnik wyposażony w przystawkę do koszenia łąki. Ale że w moich żyłach również płynie chłopska krew i nie lubię prosić się o pomoc, postanowiłem dać szansę mojemu Małemu Ninjy – kosiarce NAC LS56-196-JR2.

Wysokie na metr haszcze? Choć na początku miałem chwile zwątpienia, już po pierwszych krokach wiedziałem, że mój NAC sobie poradzi.

Jakem postanowił, takem uczynił! Choć – nie ukrywam – na początku prac również ogarnęły mnie wątpliwości… NAC po wypakowaniu z pudełka prezentował się nad wyraz godnie – to duża, ręczna kosiarka z napędem, przy której moja leciwa, wysłużona, gdzieniegdzie pokryta już rdzą Husqvarna wyglądała niczym rozklekotane Volvo przy pachnącym nowością amerykańskim Fordzie F-150. Gdy jednak podjechałem nim do rozległego pola walki, poczułem, że bój będzie to niełatwy, a przeciwnik szybko się nie podda. Otuchy dodawała mi jednak równa praca 4-suwowego silnika dysponującego mocą 4,3 KM, który aż rwał się do ataku.

Duże, łożyskowane koła i wysoki prześwit pozwalały mi bez trudu przejeżdżać nad pokosami i dużymi dziurami kryjącymi się w trawie

Pierwsze kroki, wykonane na nieco drżących nogach, poszły (o ile kroki mogą gdzieś iść) zaskakująco łatwo. Mój NAC z impetem zanurzył się w gęstwinie i bez litości zaczął torować sobie drogę. Naprawdę! W momentach zawahania, gdy trafiał na prawdziwie grubą łodygę, wystarczyło podnieść nieco przednie koła i już niemiłosiernie poszatkowana przeszkoda zostawała za nami. Wiedząc, z czym przyjdzie nam się mierzyć, jeszcze przed startem ustawiłem wysokość koszenia na maksymalnym poziomie, dzięki czemu poczułem się jak prawdziwy off-roader z wysoko zawieszonym autem, które z łatwością przejeżdża nad przeszkodami.

Przednie, wysunięte koła obracające się o 360 stopni pozwalały mi sprawnie zawracać w miejscu

W manewrach ogromną pomocą okazały się duże, aż 28-centymetrowe tylne koła, które z łatwością toczyły się po wybojach i pokosach. Szybko doceniłem też nowinkę, jaką były wysunięte przed urządzenie przednie, resorowane koła, które można było zablokować do jazdy do przodu, lub pozwolić im się kręcić, co umożliwiało sprawne nawrotki w miejscu. Pomimo sporych gabarytów urządzenia i niemałej wagi prowadzenie go – dzięki zastosowanemu systemowi jezdnemu – nie sprawiało mi większych problemów, mimo iż działaliśmy (co widać na zdjęciach) na prawdziwym poligonie bitewnym, a nie płaskim jak stół poletku z równo rosnącą trawką.

Ze względu na duży pokos zdecydowałem się korzystać z wyrzutu bocznego, ale kosiarka posiada na wyposażeniu również 75 l kosz

Ponadpółmetrowa szerokość koszenia sprawiała, że zielony łan szybko zaczął niknąć w oczach. Ze względu na nieprzeciętną wielkość pokosu nawet nie ryzykowałem zakładania kosza, w którym teoretycznie może gromadzić się ścięta trawa. Gdybym to uczynił, zapewne co kilka metrów musiałbym zatrzymywać się, by go opróżnić. W zamian za to zdecydowałem się otworzyć wyrzut boczny, który pozwalał mi pracować bez przymusowych przystanków.

Zadanie wykonane! Po 3 godzinach pracy ugór zamienił się (w niedoskonały jeszcze) trawnik

Skoszenie 12-arowego ugoru, który postanowiłem przekształcić w trawnik, zajęło mi niecałe 2 godziny, pochłaniając około 2,5 litra benzyny i zmuszając mnie do przejścia z kosiarką blisko 3 kilometrów. Gdy kilka tygodni później powróciłem w to samo miejsce, by powtórzyć swój wyczyn, udało mi się poprawić życiówkę o połowę – ale tym razem razem z moim Ninją śmigaliśmy już po niezarośniętym polu, ścinając jedynie odrośniętą trawę. Efektem ostatniego koszenia przed zimą był równy, gęsty, przyprószony liśćmi trawnik – taki, który z pewnością pokochają kiedyś moi czterołapi przyjaciele.

Ostatnie, jesienne koszenie było już czystą frajdą

PLUSY:

+ duża moc silnika i szybkość pracy – 4-suwowa jednostka Longin o pojemności 196 ccm, dysponuje mocą 4,3 KM i momentem obrotowym 10,5 Nm, osiąganym przy wysokich obrotach 2500 na minutę, dzięki którym kosiarka aż rwie się do pracy

+ regulowana, 6-stopniowa wysokość koszenia i duży prześwit: w pozycji maksymalnej (75 mm) można pracować na zupełnym ugorze, natomiast poziom minimalny (25 mm) dedykowany jest do równych, przydomowych trawników.

+ duża szerokość koszenia (56 cm), dzięki czemu praca szybko posuwa się do przodu

+ pojemny kosz o pojemności 75 litrów pozwalający zebrać (przy zadbanych trawnikach) cały pokos

+ duże, łożyskowane koła ułatwiają jazdę nawet w off-roadowych warunkach

+ pomysłowy system zawieszenia dwóch przednich kół, dzięki którym manewrowanie czy zawracanie dużą kosiarką jest dziecinnie proste

+ prostota obsługi i pielęgnacji – aby umyć kosiarkę po pracy, wystarczy podpiąć do niej wąż ogrodowy i zapuścić silnik

MINUSY:

– brak regulacji prędkości jazdy – mnie fabryczna, duża szybkość pracy odpowiadała, ale znam takich, którzy lubią delektować się niespiesznym koszeniem trawnika…;)

– duża waga (40,1 kg) – profesjonale urządzenie musi sporo ważyć. Z jego obsługą podczas koszenia poradzi sobie każdy, nie potrzebując siły Pudziana, ale załadunek kosiarki do auta wymaga już nieco wysiłku.

Chyba z moim Ninją NAC-iem polubimy się na długo…

Arek

Gdy przekonuję do weganizmu, mówią mi "Ty ośle"! Gdy proszę, aby nie więzili psa na łańcuchu przy budzie, nazywają mnie baranem i psubratem. Gdy biegam po lesie, słyszę, że jestem brudny jak świnia i czemu tak capię. Przyznaję - w ostatnich latach skundliłem się (dosłownie!), a mój węch wyostrzył się na ludzi, którzy podle traktują zwierzęta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *