Na kołach, łapach i portkach, czyli na Turbacz z poślizgiem

Na letnich oponach (bo zima zaskoczyła kierowcę), bez zapasów jedzenia (bo trochę mi się  zaspało), w niedużym aucie wypełnionym po brzegi w sumie trzema dwunogami i czterema czworonogami (choć planowaliśmy maksimum osiemnaście nogo-łap), w sobotni poranek wyruszyłem spod krakowskiego schroniska w stronę Nowego Targu, przeczuwając, że nie będzie to zwykła wycieczka w góry. Bo i spacery z Krakowskimi Północniakami słyną z tego, że stanowią mariaż epopei, szczypty komedii, czasem horroru, a niekiedy kina akcji. Niezmiennie jednak kończą się happy endem, oklaskami dla reżyserki i zapowiedzią kolejnego sequela.

Z napędem na 4 łapy pod górę było łatwiej, ale z górki już nie bardzo...
Z napędem na 4 łapy pod górę było łatwiej, ale z górki już nie bardzo…

Celem naszej wyprawy po raz kolejny miał być Turbacz, na który wdrapaliśmy się już na wiosnę. Tym razem znane schronisko zaprezentowało nam się w lodowo-śnieżnej szacie, ale zanim dotarliśmy do jego podwojów, musieliśmy pokonać długie podejście, w trakcie którego późna jesień stopniowo ustępowała zimie. Nie obyło się oczywiście bez licznych zwrotów akcji. Gdy już mieliśmy ruszać z parkingu pod Długą Polaną, z pociągu zadzwoniła krakowska ekipa pomstująca na opieszałość PKP. By nie wyziębić reszty uczestników, wycieczka ruszyła w górę, a ja pomknąłem na dworzec po psy (i ich ludzi), które jechały koleją (przy okazji zaopatrując się w drożdżówki w ultrakatolickiej piekarni, w której królowały monidła premier Szydło, a obok Najświętszej Panienki). Tym razem auto w cudowny sposób pomieściło pięcioro dwunogów i dwóch czworonogów i było na tyle dzielne, że podjechało jeszcze kawałek drogi, którą pozostali pokonali pieszo. Mimo starań, by dogonić czołówkę, na Turbacz doszliśmy w naszej małej grupce i dopiero w schronisku połączyliśmy wreszcie siły. Tu również dzięki błogosławionym turystom ze Śląska odzyskałem kluczyki do auta, które posiałem przy jednej z wywrotek.

Dla takich widoków warto ruszyć się rano z ciepłego łóżka
Dla takich widoków warto ruszyć się rano z ciepłego łóżka

Jeśli myślicie, że w górach najtrudniej chodzi się pod górę, jesteście w błędzie. To właśnie powrót oblodzonym szlakiem, często nurkującym w dół po kamieniach, z psami, które niewyżyte wciąż wyrywały się do przodu, był prawdziwym wyzwaniem. Niektórzy ratowali się, poświęcając wiadome miejsce na spodniach, ale w zamian zaliczając przyjemną choć czasem bolesną sannę.

Pólnocniak to stan umysłu. Pozuje Lala, która czeka na nowy dom w krakowskim schronisku
Pólnocniak to stan umysłu. Pozuje Lala, która czeka na nowy dom w krakowskim schronisku

O zmroku, cali, zdrowi, nieco zmęczeni, ale bardzo zadowoleni, dotarliśmy do mety, gdzie Karina, szefowa KP, została zasypana pytaniami o następną wycieczkę (podobno odbędzie się już niebawem). Choćbym nadal miał letnie opony i plecak bez jedzenia, a rano wielką niechęć do opuszczenia ciepłego łóżka, na pewno znów się na niej stawię, bo nic tak nie raduje jak widok kilkunastu północniaków (dla jasności – chodzi o psi stan ducha, a nie żadną, wydumaną rasę) porzuconych niegdyś w schroniskach lub fundacjach, które dziś są pełnoprawnymi członkami ludzkich rodzin, otaczających je opieką i miłością. Amen.

Arek

Gdy przekonuję do weganizmu, mówią mi "Ty ośle"! Gdy proszę, aby nie więzili psa na łańcuchu przy budzie, nazywają mnie baranem i psubratem. Gdy biegam po lesie, słyszę, że jestem brudny jak świnia i czemu tak capię. Przyznaję - w ostatnich latach skundliłem się (dosłownie!), a mój węch wyostrzył się na ludzi, którzy podle traktują zwierzęta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *