Triathlon (nie) tylko dla bogatych. Tniemy koszty i wiążemy sznurkiem

Zarobki na poziomie co najmniej 100 tys. złotych rocznie, kariera na stanowiskach kierowniczych, treningi pochłaniające 20 godzin tygodniowo, wiosenne obozy kondycyjne na Majorce i sprzęt za minimum 6-7 tysięcy złotych. Tak zdaniem „Forbesa” można scharakteryzować zdecydowaną większość osób uprawiających triathlon. Sport składający się z trzech dyscyplin: pływania, jazdy na rowerze i biegu kreowany jest pod względem prestiżu na następcę nobliwego golfa. Ale czy rzeczywiście to zajęcie wyłącznie dla bogatych?

Pianka dla początkujących wciąż w zupełności mi wystarcza. Na wielu zawodach pianka nie jest wymagana.
Pianka dla początkujących wciąż w zupełności mi wystarcza. Na wielu zawodach nie jest wymagana.

Głową ręczę, że nie! (dla pewności sprawdziłem właśnie stan swojego konta). Jako dowód pozwolę sobie zaprezentować mój wypasiony sprzęcior, który jakimś cudem pozwala mi osiągać całkiem przyzwoite wyniki. Dodam, że jestem zwykłym facetem bez sportowej przeszłości, który pięć lat temu ważył 95 kg (dziś 76-78 kg), a w tym roku będzie obchodził swe czterdziestolecie (wciąż nie mogę uwierzyć, że dogoniłem inżyniera Karwowskiego!). Taki zupełny przeciętniak.

Gdy w 2011 roku wszedłem w tryb SWIM-BIKE-RUN, nie miałem pianki do pływania, rower pożyczyłem od kolegi i biegałem w absolutnie najzwyczajniejszych butach pod słońcem (o moim pierwszym „występie” w Suszu możecie przeczytać tu: Jak zostałem (pół)ironmanem – Susz 2011). OK, ale nie udawajmy sportowych amiszów. Triathlonem zaraziłem się nieuleczalnie, z czasem zacząłem coraz więcej trenować, a w międzyczasie poszukiwać również sprzętu, który zamiast przeszkadzać, miał mi pomagać na trasie. Owszem, to bardzo ułatwia sprawę, gdy ma się na tyle zbywającej gotówki, by wejść do wyspecjalizowanego sklepu (ostatnio wyrosło ich tyle co grzybów po deszczu) i oddać się szałowi zakupowemu: pianka za tysiaka, rower tak za osiem, do tego koła czasowa za piątkę, kask za pińćset i tak dalej… Gadżetów (zegarków, mierników mocy, strojów i skarpet kompresyjnych, bidonów czasowych) jest bez liku i można wydać na nie naprawdę spory majątek.

Trisuit to jeden z licznych prezentów, które w ostatnich latach otrzymałem w ramach urodzin/imienin/świąt. W kwestii prezentów bardzo ułatwiłem życie mojej rodzinie...
Trisuit to jeden z licznych prezentów, które w ostatnich latach otrzymałem w ramach urodzin/imienin/świąt. W kwestii prezentów bardzo ułatwiłem życie mojej rodzinie…

Zamiast tego wybrałem metodę małych kroków, którą osobiście polecam każdemu, kto chciałby zakosztować przygody z triathlonem, ale nie uśmiecha mu się kupno roweru w cenie auta. Przyznaję, dość szczęśliwym zbiegiem okoliczności skorzystałem z faktu, że mój kolega, Tomek (pozdrawiam!), postanowił rozstać się ze swoim triathlonowym ekwipunkiem. Tak oto stałem się właścicielem żółtego „czasowca”, za którego zapłaciłem 1000 zł (a w serwisie uświadomili mi, że i tak przepłaciłem…;) oraz używanej, podobno niesikanej (akurat!) pianki za 200 lub 400 zł (pamięć zawodzi – to już ten wiek).

Mój rower ma kilkanaście lat, jego rama jest wykonana z aluminium (w odróżnieniu do prawdziwych czasówek, które mają przynajmniej karbonowy widelec, jeśli nie całą ramę), osprzęt jest tak archaiczny, że trudno już znaleźć do niego zapasowe podzespoły.

Owszem, marzy mi się wspaniały TimeMachine lub inny SHIV, ale póki co moja Żółta Strzała mnie nie zawodzi i – co najważniejsze – nie przeszkadza w uzyskiwaniu średniej 37-38 km/h na dystansie 90 km. Jedyną inwestycją w rower (poza przeglądami) był zakup dwóch dobrych opon za ok. 200 zł i lemondki (to te rurki przy kierownicy, na których się leży) za ok. 100 zł.

Hawajski kask czasowy (oczywiście zrzutkowy prezent) to najnowocześniejszy z elementów mojego sprzętu rowerowego.

Na profesjonalny bidon czasowy już poskąpiłem, w zamian tworząc rękodzielniczo swój własny – z wykorzystaniem zwykłego bidonu za parę złotych, obciętej tubki po tabletkach musujących, taśmy i… sznurka. Rower można jeszcze „bajkfitować”, czyli ustawić go w profesjonalnych studiach (koszt minimum 450 zł), ale z pomocą linijki, ekierki i (znowu!) sznurka można to również uczynić samemu (choć na pewno nieperfekcyjnie). Z wyposażenia dodatkowego wymienić muszę: buty (używki z Allegro), kask czasowy (prezent na urodziny do familii) oraz trisuit (kolejny prezent – w tej kwestii triathlon bardzo ułatwia życie mojej rodzinie;)

Ceny dobrych pianek do pływania zwykle zaczynają się w okolicach 500 zł, a za wypaśne modele trzeba zapłacić ponad 1000. Wybitnym pływakiem nigdy nie byłem i nie będę, więc póki co moja Orca S1 „dla początkujących” również wydaje mi się w pełni wystarczająca.

Na bidonie czasowym również przyoszczędziłem;)

Obiecuję sobie, że jeśli zmuszę się do częstszych treningów na basenie, kiedyś w nagrodę sprawię sobie coś uszytego z prawdziwego Yamamoto… Słyszałem jednak o większych ode mnie purystach – podobno jeden gość, stosując się do regulaminu zawodów, wystartował w piance… do golenia. Zdyskwalifikowano go dopiero wtedy, gdy wychodząc z wody, miał na sobie już tylko kąpielówki.

Zostały jeszcze buty do biegania – przez te 5 lat wykończyłem już około 10 par obuwia biegowego. Tak więc tu również nie widzę sensu inwestowania w rynkowe nowości, za to lubię myszkować na rozmaitych wyprzedażach, gdzie można znaleźć prawdziwe rarytasy za sto kilkadziesiąt złotych. Skarpety kompresyjne – niespodzianka… – dostałem pod choinkę.

Moje buty po roku nadają się zwykle do wyrzucenia, więc za nie również staram się nie przepłacać.
Moje buty po roku nadają się zwykle do wyrzucenia, więc za nie również staram się nie przepłacać.

Jak widzicie więc, triathlon niekoniecznie jest sportem „dla bogatych”. Z powodzeniem można uprawiać go również w wersji budżetowej, ciesząc się z osiąganych wyników i czerpiąc niekłamaną satysfakcję z wyprzedzania kosmicznych rowerów na trasie. Kosztami, o których dotąd nie wspomniałem, a które z roku na rok rosną, są ceny wpisowego na zawody. Tutaj niestety (zwłaszcza, gdy planuje się kilka startów w sezonie) trudno o oszczędności – wstęp na najważniejsze zawody w Polsce to obecnie wydatek 400-600 zł (ale są i takie za 100 czy 150 zł!), do czego należy doliczyć dojazd (można jednak podróżować pociągiem albo na spółę ze znajomymi) i hotel (niektórzy preferują namiot na kempingu). Dla zdeterminowanego nic trudnego! A i tak najważniejszym sprzętem w triathlonie jest Twój własny organizm – rzecz równie kosztowna, co bezcenna;)

A najwięcej jestem gotów zapłacić za radość na mecie!

Arek

Gdy przekonuję do weganizmu, mówią mi "Ty ośle"! Gdy proszę, aby nie więzili psa na łańcuchu przy budzie, nazywają mnie baranem i psubratem. Gdy biegam po lesie, słyszę, że jestem brudny jak świnia i czemu tak capię. Przyznaję - w ostatnich latach skundliłem się (dosłownie!), a mój węch wyostrzył się na ludzi, którzy podle traktują zwierzęta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *